Kiedy narodziłam się ja?
W miniony długi weekend bliska mi osoba, którą ratowałam w „zapaleniu nerek” zapytała się mnie „skąd ja to wszystko wiem i te zioła i te leki i jak to wszystko połączyć?” Trochę mnie to zmartwiło. Bo dla mnie to tak naturalne, że wydawało mi się aż oczywiste. Że wszyscy wiedzą. Bo to już tak długo trwa.
Bo może wtedy to się zaczęło, gdy miałam z pięć lat a ten dziwny facet z Kosobud, który trzymał nade mną ręce i kazał moim rodzicom parzyć mi krwawnik?
A może, gdy leżałam jako ośmiolatka w szpitalu i strasznie bolał mnie brzuch po operacji a pani pielęgniarka przyszła i podała mi lek, który zabrał ból?
Albo wtedy, gdy chodziłam z rodzicami na wycieczki i zbieraliśmy brzozę i bukiety z różnych ziół, a co rano piłam aloes z oliwa i sokiem z cytryny?
Albo wtedy, gdy po nocach w piątej klasie szkoły podstawowej uczyłam się z Żaneta jak robić gaziki i zastrzyki domięśniowe a przy okazji przyglądać się jaką to strasznie wykluczającą i wyniszczającą chorobą jest mukowiscydoza i jak szybko wychodzi się ze szpitala po niepowikłanym usunięciu wyrostka.
Albo wtedy, gdy w moim katolickim liceum, ośmielałam się jeść sojowe pasztety, jeździć szukać śluzowców do Suszka, hodować w szkolnym piekarniku pleśnie na jogurtach zamiast dobroczynnych bakterii probiotycznych, a co gorsza pisać w obcych językach olimpiady o ekologii zamiast do „W rodzinie”, a potem o zgrozo nie wybrać lekarskiego tylko pielęgniarstwo?
Bo już o tym jak wyciągałam żądła, opatrywałam skaleczenia czy trzymałam głowy, gdy co niektórzy przeginali na biwakach to chyba nie powinnam wspominać?
Bo też wtedy, gdy po 1 czy 2 klasie liceum, w białych trampkach, przynosiłam podsuwacze i kaczki pacjentom na sali pooperacyjnej w naszym starym miejskim szpitalu i w ostatni dzień trzymałam pierwszy raz haki podczas cholecystektomii. Zapach koagulowanego ciała i żółci pamiętam do dziś.
Albo wtedy, gdy jako jedna z pierwszych poszłam po licencjacie pracować w zawodzie. I to do POZ, gdzie słuchałam prawie każdego dnia Pana Jerzego, który po wielu miesiącach pobytu w szpitalu neuropsychiatrycznym uczył się jak żyje się na poznańskim Dębcu; gdzie udrozniałam drogi oddechowe paromiesięcznemu dziecku, które zakrztusiło się przy jedzeniu, gdzie towarzyszyłam wielu nowotworowym pacjentom i ich rodzinom w codziennym życiu i gdzie pierwszy raz spotkałam się z homeopatią i lekarzem, który myślał szerzej niż tylko tak jak go nauczyli na Akademii.
A może kiedy godzinami siedziałam i oceniałam jakość opieki pielęgniarskiej nad pacjentem w ciężkiej sepsie w warunkach oddziału intensywnej terapii a potem z tej oceny jakości trzaskałam podyplomówkę?
Albo wtedy, gdy za grube pieniądze kupowałam wspaniały, najlepszy i jedyny olejek z kocanki włoskiej, który napewno sprawi, że Lilka nie będzie miała napadów padaczkowych.
Bo na pewno też wtedy, gdy gotowałam pierwszą zupę mocy, kawę z przyprawami i zdobywałam cudem książkę Zupy wzmacniające wg pięciu przemian albo kupowałam za grubą kasę „biblię Pitchworda” i próbowałam zrozumieć o co biega z tymi wszystkimi przemianami i czemu to tak ważne, żeby po kolei dodawać te wszystkie składniki. To w sumie było przed tym olejkiem i zaraz za tym jak prałam w orzechach, szukałam bezglutenowych mąk i mleka roślinnego, które teraz można dostać nawet w Żabce. I żal mi dupę ściskał jak docierało do mnie, że już nigdy nie będę pracować z pacjentem a na południu Polski można było zacząć się tego wszystkiego uczyć.
Napewno też wtedy, gdy po nocach pilnując czy Lilka oddycha słuchałam Bartosza Chmielnickiego jak z piękną panią opowiadała o porach roku w perspektywie medycyny chińskiej i wtedy marzyłam ( a może postanowiłam), że kiedyś będę się od Bartka uczyć.
A miałam co najwyżej możliwość by spędzić chwile na wykładach dr Preeti Agrawal po których chodziliśmy na kawę do pierwszej wegańskiej knajpy w Poznaniu na Piekarach. Kremówek nie mieli
Też wtedy, gdy wkurzałam się, że kompletnie nie rozumiem jakim cudem ta jedna igła, plasterek w ucho i receptura za setki złotówek co 2 dni pomaga Lilce. Albo te dziwne kulki 30-tki od „Chinki z Grudziądza”. I tak bardzo się na to złościłam.
Albo wtedy, gdy cudem udało mi się wyrwać na parę dni na kurs refleksologii z nadzieją, że skończę wszystkie etapy zaraz jeden po drugim i będę mogła ulżyć trochę mojemu dziecku.
I na pewno też wtedy gdy całkowicie zwątpiłam już we wszystkich a najbardziej w siebie, gdy w czterdzieste urodziny mojego męża kazano nam się pożegnać z Lilką. I wtedy, gdy śp. dr Bortkiewicz, kazała mi się nie mazać i zacząć wierzyć w te wszystkie moje umiejętności i siebie.
Bo o tych wielu godzinach zakuwania, czytania, dyskutowania, obserwowania, analizowania, wspierania, szkolenia się w Polsce i za granicą, a przede wszystkim bycia przy i czasem podsuwania najzwyklejszego majeranku czy tłumaczenia, że orkisz to nie jest bezglutenowy już nie będę pisać.
Ale piciu coli, żarciu byle czego, nie spaniu, wkurzaniu i nie szanowaniu swojego zdrowia wspomnę bo to też było ważne doświadczenie.
Szacun, jeżeli to wszystko przeczytałeś, choć ja bym mogła jeszcze więcej różnych chwil, które nauczyły i uczą mnie tych wszystkich narzędzi, które każdego dnia wykorzystuję.
I tak naprawdę jestem mega wdzięczna za to pytanie, bo pokazało mi, że ta moja droga to zawsze była taka a nie inna i nawet jak z nią walczyłam to ona spokojnie czekała aż wrócę. No więc jestem. Czasem wydaje Ci się może, że odleciałam gdzieś daleko od tego wszystkiego czego Cię uczyli a ja porostu rozmyślam nad Gorącem i Wilgocią Wątroby i Ogniem Serca, który daje nam objawy zapalenia układu moczowego. I tak poza igłami, ziołami rekomendowałam antybiotyk. A teraz idę i będę się uczyć jak tradycyjne ziołolecznictwo wspomaga terapię onkologiczną.
You must be logged in to post a comment.